Codziennie złoty medal! Świetny początek Polaków na mistrzostwach Europy w szermierce na wózkach

Złoto i dwa brązowe medale we wtorek oraz złoto w środę. To dotychczasowe wyniki reprezentantów Polski podczas mistrzostw Europy w szermierce na wózkach, które w dniach 5-10 marca 2024 r. odbywają się w Paryżu.

Szybkie prowadzenie 7:1, potem 8:2. Adrian Castro od początku finałowego pojedynku w szabli kat. B zadbał o to, by Brytyjczyk Dimitri Coutya nie mógł rozważać zwycięstwa.

– Wtedy to w głowie przeciwnika gotuje się, myśli, co tu zmienić, żeby ten wynik odwrócić, a ja mam ten komfort, że zmieniać nic nie musiałem, tylko chciałem skończyć ten pojedynek jak najszybciej – podkreśla reprezentant Polski.

Wprawdzie rywal zmniejszył stratę do 9:6, jednak końcówka należała do naszego zawodnika. Pojedynek zakończył wynikiem 15:7 i złotym medalem dla naszego zawodnika.

– Czułem, że ta walka jest pod kontrolą, wszystko układało się tak, jak chciałem – mówi Adrian Castro.

Także wcześniejsze pojedynki poszły dość gładko. W 1/8 finału wyższość naszego zawodnika musiał uznać Niemiec Tim Widmaier (15:3), a w ćwierćfinale – reprezentant gospodarzy, Marc-André Cratère (15:4). Dopiero w półfinale wyżej poprzeczkę zawiesił Anton Dacko z Ukrainy, jednak i ten pojedynek zakończył się zwycięstwem reprezentanta Polski (15:10).

Tego wyniku można się było spodziewać. W końcu Adrian Castro to aktualny wicemistrz świata, a wcześniej dwukrotny medalista igrzysk paralimpijskich, no i w końcu obrońca tytułów mistrza Europy z 2018 i 2022 roku. Jednak pod koniec ubiegłego roku nasz zawodnik przeszedł operację i dłuższy czas nie trenował. Trudno było powiedzieć, jak to wpłynie na dyspozycję. Z drugiej strony mocno odczuwał brak możliwości uprawiania sportu.

– Po takiej dłuższej przerwie radość z tego wszystkiego i chęć rywalizacji, trenowania wzrosły. Myślę, że to też miało wpływ na to, że tak dobrze mi się walczyło – podkreśla. – Na igrzyskach muszę być w jeszcze lepszej dyspozycji. Czuję, że jest jeszcze zapas. Walczyło mi się jednak świetnie i jeśli taki dzień trafi się na igrzyskach, to nie będę miał nic przeciwko temu.

fot. World Abilitysport/Didier Echelard

Dobra decyzja

Pierwszy na tych mistrzostwach Europy medal dla Polski zdobyła Karolina Strawińska. Brąz w szpadzie kat. B to jej największe do tej pory indywidualne osiągnięcie w karierze szermierczej. To ważne, że właśnie szermierczej, ponieważ wcześniej uprawiała pływanie, koszykówkę na wózkach i lekkoatletykę. Jest m.in. mistrzynią Europy z 2021 r. w rzucie dyskiem, dlatego decyzja o zmianie dyscypliny nie była łatwa, choć podyktowana była ogromną ambicją.

– Wiedziałam, że mistrzostwo Europy to najwięcej, czego mogę dokonać w tej dyscyplinie, patrząc po rankingach oraz jak wyglądają dziewczyny na mistrzostwach świata – zaznacza.

Na spróbowanie czegoś innego namówił ją Grzegorz Pluta, mistrz paralimpijski w szabli z Londynu w 2012 r., który obecnie jest trenerem szermierki, a także organizatorem zajęć. Znali się ze wspólnych treningów koszykarskich. Karolina postanowiła spróbować. Paryskie mistrzostwa Europy potwierdziły, że była to bardzo dobra decyzja.

O potwierdzenie łatwo jednak nie było. W grupie nie szło Polce najlepiej, a w 1/8 finału dopiero ostatnie trafienie zdecydowało o zwycięstwie 15:14 z Włoszką Alessią Biagini. W ćwierćfinale naszą zawodniczkę czekało starcie z reprezentacyjną koleżanką, Patrycją Haręzą. Wiadomo więc było, że w strefie medalowej na pewno będzie Polka. Wynik 12:9 oznaczał, że jest nią Karolina Strawińska.

– Ciężko się walczy z koleżanką z kadry, szczególnie z Patrycją, która jest zawodniczką bardzo „techniczną”, do tego jest drobna i bardzo zwinna – mówi zwyciężczyni pojedynku. – Znałam też jednak jej atuty, choćby to, że czwarta zasłona jest jej bardzo mocną stroną i wiedziałam, żeby się tam nie pchać, bo będzie po mnie.

Do finału zabrakło niewiele. Znów decydowało jedno trafienie. Tym razem wykonała je jednak rywalka, reprezentująca Turcję Elke Lale van Achterberg. Wygrała 10:9, co dla Polki oznaczało najniższy stopień podium.

– Ten medal jest dla mnie zwieńczeniem ciężkiej pracy, którą wykonaliśmy przez te dwa lata z moimi trenerami, jest znakiem, że idziemy w dobrą stronę i że moja niełatwa decyzja o zmianie dyscypliny była słuszna – podsumowuje Karolina.

fot. World Abilitysport/Didier Echelard

Przystanek do igrzysk

Drugi brąz dla Polski zdobyła we wtorek Marta Fidrych w szpadzie kat. A. Traktuje go jako przystanek do igrzysk paralimpijskich w Paryżu.

– Cieszy, choć nie jest spełnieniem marzeń, bo zawsze chce się wygrywać, ale jest na pewno szczytem możliwości na dziś, ponieważ jesteśmy obecnie w fazie treningu z dużymi obciążeniami – mówi zawodniczka.

Rozpoczęła od dość łatwego zwycięstwa 15:3 z Brytyjką Susanne Seddon-Cowell, z którą nie miała jeszcze okazji rywalizować. Trochę trudniejszy był ćwierćfinał z Francuzką Brianną Vidé.

– Zwłaszcza początek był dość wyrównany, w pewnym momencie było chyba 6:6 – precyzuje nasza reprezentantka. – Ale potem złapałam rytm i „wyczułam” tę walkę. Pierwsza część była na rozpoznanie, a potem to już „odjazd”.

„Odjazd” zakończył się wynikiem 15:8 i półfinałem, w którym trzeba się było zmierzyć z dobrze znaną rywalką, Jewheniją Breus z Ukrainy. Polka przegrała 10:15.

– Znamy się doskonale i nasze walki są dosyć nieprzewidywalne, raz ona wygrywa, raz ja – tłumaczy Marta. – Tym razem ona miała „dzień konia”, a ja nie do końca swój czas. Inaczej nie mogło się to skończyć. Robiłam wszystko, co mi przyszło do głowy, ale na ten moment nie starczyło. Czuję jeszcze w mięśniach i kościach treningi, ten ostatni czas przygotowań był bardzo ciężki, więc wiedziałam, że to jest szczyt możliwości na ten dzień.

fot. World Abilitysport/Didier Echelard

Energia drużyny

„Raz ona wygrywa, raz ja” – słowa Marty Fidrych co do joty sprawdziły się dzień później. W środowym półfinale drużynowej szpady to Ukrainki prowadziły niemal przez całe spotkanie. Polki w składzie Fidrych, Kinga Dróżdż, Patrycja Haręza, Karolina Strawińska w końcówce przegrywały 38:40.

Wtedy do walki przystąpiły Fidrych i właśnie Breus. Pierwsze dwa punkty zdobyła Polka. To oznaczało remis 40:40. Następne dwa padły z kolei łupem Ukrainki. Rywalki znów odskoczyły, wkrótce wygrywały nawet 44:42. Każde trafienie Breus oznaczało w tym momencie porażkę Polek.

A jednak to Fidrych zdobywała punkt po punkcie i doprowadziła do remisu 44:44. Do końca pozostało 15 sekund, ale ostatnie starcie trwało jakby wieczność. Nasza zawodniczka zepchnęła rywalkę do głębokiej defensywy i dosłownie dwie sekundy przed końcem zadała zwycięskie trafienie! Wynik 45:44 oznaczał, że to Polska miała walczyć o złoto.

– Nie patrzyłam na wynik – mówi o emocjonującej końcówce Marta Fidrych. – Starałam się po prostu zadać trafienie i samej go nie otrzymać. To był mój cel, a wynik był jakby obok. Po co się dodatkowo stresować?

Przyznaje, że wyciągnęła wnioski z porażki poprzedniego dnia z Jewheniją Breus.

– Walczyłam zupełnie inaczej, wiedziałam, na co mam uważać i co robić – podkreśla. – Nie mówię, że wczoraj nie wiedziałam, ale miałam czas przepracować to na spokojnie wieczorem i dzisiaj podeszłam z nowym nastawieniem, nową energią, także tą od drużyny. To robi różnicę.

fot. World Abilitysport/Didier Echelard

Spod topora po złoto

Zawodniczki bardzo chwalą pracę wykonywaną wspólnie z trenerem kadry szpadzistek Wojciechem Ryczkiem. On sam także nie może się nachwalić swoich zawodniczek. Podkreśla zwłaszcza ich postawę w zaciętym meczu z Ukrainkami.

– Ukraina to jest bardzo dobra drużyna – zaznacza trener Ryczek. – To był cięższy mecz od tego w finale. W samym finale prowadziliśmy od początku do końca. Francuzki doszły na trzy trafienia, ale można powiedzieć, że był to mecz bez historii. Odkąd prowadzę drużynę, czyli od trzech lat, nie mieliśmy z nimi za bardzo problemów. Na pewno mniej emocji niż w półfinale, gdzie uciekliśmy spod topora.

Finał przeciwko Francji znakomicie rozpoczęła Kinga Dróżdż. Wygrała swój pojedynek z Brianną Vidé 5:0. Równie dobrze zaczęła Fidrych, która w takim samym stosunku wygrała swoje pierwsze starcie. W pojedynku Clémence Delavoipière z Karoliną Strawińską wyraźnie górą była Francuzka, naszej zawodniczce udało się jednak utrzymać prowadzenie w meczu. Było 15:12.

Po kolejnym starciu Dróżdż Polki znów odskoczyły na 20:14, a po pojedynku Strawińskiej z Vidé było 25:21. Kilkupunktowy dystans utrzymywał się przez dłuższy czas. Po walce Dróżdż z Delavoipière było już 40:35 dla naszych zawodniczek. Spotkanie znów kończyła Fidrych. Zwycięstwo 5:2 z Vidé i końcowy wynik 45:37 oznaczało złoto dla Polski!

– Finał był mniej emocjonujący, ale równie ważny – zaznacza Marta Fidrych. – Wiadomo, że po takich dużych emocjach, jak w półfinale, trudno jest zmobilizować się na kolejny mecz, ale na fali zwycięstwa dałyśmy z siebie wszystko i to przyniosło złoty medal, z którego jesteśmy bardzo dumne.

Złote szpadzistki z trenerem Wojciechem Ryczkiem fot. Michał Dul

Podobne wpisy