Siedem medali, w tym dwa złote, a także trzy kwalifikacje paralimpijskie przywieźli polscy zawodnicy z XI Mistrzostw Świata w Parapływaniu, które od 31 lipca do 6 sierpnia 2023 r. odbywały się w Manchesterze. Dwukrotnie mistrzem świata został Kamil Otowski, a trzy razy miejsce na podium zdobył Jacek Czech.
– Człowiek pracuje po to, aby móc się takich rzeczy spodziewać, natomiast zaskoczenie zawsze jest ogromne, przede wszystkim wtedy, kiedy cała arena wstaje, żeby odsłuchać Mazurka Dąbrowskiego… To jest coś niebywałego – powiedział Kamil Otowski, dla którego dwa złote medale mistrzostw świata to pierwsze triumfy w zawodach tej rangi. – Dopiero za drugim razem byłem bardziej świadomy tego, co się dzieje. Dopiero wówczas te wszystkie bodźce do mnie docierały.
23-latek od niedawna startuje w klasie S1, tj. zawodników o największych trudnościach w funkcjonowaniu (poprzednio występował w klasie S2). W Manchesterze był najlepszy na dystansach kolejno: 100 i 50 m stylem grzbietowym. Dodatkowo, na dłuższym dystansie ustanowił nowy rekord mistrzostw świata. Z zewnątrz wyglądało to następująco: w finale 100 m prowadził od startu i po nawrocie miał wyraźną przewagę nad rywalami, by później jeszcze ją powiększyć i finiszować z czasem 2.18,60. Obrońcę tytułu, Antona Kola z Ukrainy, wyprzedził o niemal 9 sekund. Trzeci był Włoch Francesco Bettella. Jak to wyglądało z punktu widzenia zawodnika?
– Pamiętam ogromny stres przed wejściem do call roomu, pamiętam też, jak w call roomie udało mi się w końcu wyciszyć, oczyścić głowę, to jest najważniejsze, nad tym też pracowaliśmy z psychologiem, żebym był w stanie się przed startem wyluzować, skupić, zwizualizować sobie start, na nowo powtórzyć taktykę, jak ten start ma wyglądać, żeby wszystko w głowie było ułożone, żeby potem nic mnie w wodzie nie zaskoczyło – wspominał parę dni po starcie. – Pamiętam też jednak, że jak wchodziłem do wody, to dostałem kuksańca od jednego z rywali, gdy przepływałem przez jego tor, chociaż nie pamiętam, od którego. Delikatnie mnie to wybiło, ale kiedy usłyszałem komendę „na miejsca!”, było pełne skupienie. Zacząłem płynąć i potem… jedyne, co pamiętam, to światła na suficie, kiedy dopłynąłem i zobaczyłem wynik, że jestem z pierwszym czasem. Poczułem ogromne ciary… Cały stres zszedł mi z ramion. To była ulga i niesamowita radość.
Z kolei dystans 50 m Kamil zaczął bardzo mocno, po pewnym czasie wychodząc na prowadzenie. Nie oddał go do końca, powiększając jeszcze przewagę. Skończył z czasem 1.07,34, przed Iyadem Shalabim z Izraela i Włochem Francesco Bettellą.
– „Pięćdziesiątka” to jest królewski dystans – przyznał Kamil Otowski. – Tutaj nie ma kalkulacji. Wchodzi się do wody i „idzie na pełny zycher”. Nie czułem się najlepiej na tej „pięćdziesiątce” pod względem fizycznym, ponieważ zaczęło mnie rozkładać delikatne przeziębienie i prawdopodobnie płynąłem z małą gorączką. Nie mogłem więc kalkulować, bo gdybym zaczął, to mogło się to różnie skończyć. Zwłaszcza że już z odtworzenia widziałem, że mój rywal z Izraela na pierwszych 20 metrach ze mną wygrywał, więc całe szczęście, że byłem tak dobrze przygotowany do tych mistrzostw wydolnościowo, fizycznie, że nawet w takim kryzysowym momencie byłem w stanie go prześcignąć i dobić pierwszy do mety.
Upór i małe cuda
Znakomicie do mistrzostw w Manchesterze przygotował się też Jacek Czech (klasa S2).
– Ciężka praca przyniosła efekt, jestem z tego bardzo zadowolony i dumny, bo mogę się cieszyć zarówno z medali, jak i „życiówki”, a także biletu na igrzyska w Paryżu – mówił po zakończeniu zawodów.
Rzeczywiście, są powody do radości. Stuprocentowa skuteczność: trzy finały, trzy medale. Najpierw był brąz na dystansie 100 m stylem grzbietowym. Od początku rywali odsadził Brazylijczyk Gabriel dos Santos Araújo, który ostatecznie wygrał, czasem 1.55,34 bijąc rekord mistrzostw świata. Nasz zawodnik w połowie dystansu był drugi, płynąc niemal równo z Chilijczykiem Alberto Abarzą i Ukraińcem Romanem Bondarenko. W pewnym momencie reprezentant Chile zaczął odpływać, jednak Jacek Czech nie poddawał się i zabrakło niewiele, by dopadł go na ostatnich metrach. Nasz zawodnik musiał się jednak zadowolić brązowym medalem (czas: 2.07,04).
Srebro przyszło dzień później, na dystansie 200 m stylem dowolnym. Gabriel dos Santos Araújo znów od początku wyszedł na prowadzenie i ostatecznie wygrał z 21-sekundową przewagą. Jacek Czech stoczył jednak wspaniały pojedynek o drugie miejsce. Po pierwszych 50 metrach lepszy od Polaka był Ukrainiec Bondarenko, nasz zawodnik dopadł go jednak jeszcze przed drugim nawrotem i z czasem 4.22,96 zajął ostatecznie pewne drugie miejsce. Trzeci był ostatecznie Alberto Abarza z Chile.
Dystans 200 m stylem dowolnym, zdaniem samego zawodnika, był najlepszym jego występem na mistrzostwach w Manchesterze. Udało mu się przecież pobić rekord życiowy. Natomiast najtrudniejsza była według niego ostatnia z konkurencji – 50 m stylem grzbietowym.
– W ciężkich dla mnie warunkach, przy dużym upale na basenie i sporej duszności, trzeba było pokonać te 50 metrów na pełnym gazie – opisał Jacek Czech. – Tak naprawdę ten plan zrealizowałem ja i Brazylijczyk, reszta rywali osłabła.
Rzeczywiście, Brazylijczyk Gabriel dos Santos Araújo ponownie szybko oddalał się od reszty zawodników, jednak od połowy basenu kontakt trzymał z nim już tylko Polak. Ostatecznie zwycięskiego zawodnika z Ameryki Południowej i drugiego na finiszu Polaka dzieliły nieco ponad 3 sekundy, natomiast kolejny rywal, Ukrainiec Bondarenko, był od Brazylijczyka gorszy o niemal 9,5 sek.
Trzy medale i pobity rekord życiowy – to niezwykłe osiągnięcia, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę wiek Jacka Czecha. Nieelegancko jest zaglądać w metrykę, ale nie o zaspokojenie niezdrowej ciekawości tu chodzi, lecz o podziw. Jacek ma 47 lat. Zaczynał pływacką karierę, gdy jego rywal z Brazylii był dwuletnim chłopcem. Upiera się jednak, że nie młodnieje.
– Wykorzystuję do maksimum swoje możliwości, szanse i mam w sobie niesamowitą determinację, upór, ale myślę też, że w moim życiu dzieją się małe cuda. Bóg zsyła mi dobrych ludzi, którzy mnie wspierają i tam, gdzie jedne drzwi się przede mną zamykają, otwierają się nowe – podkreślił. – Ja daję z siebie wszystko, w stu procentach. Przez ostatnie 2-3 lata naprawdę ciężko trenowałem. Na pewno zrobię wszystko, żeby pływać na najwyższym poziomie jak najdłużej.
Postawić „kropkę nad i”
Srebrny medal na 400 m stylem dowolnym (klasa S10) zdobyła Oliwia Jabłońska. Polka od początku płynęła w czołówce, na każdym nawrocie zajmowała drugą pozycję. Starała się dopaść Węgierkę Biankę Pap, jednak tego dnia było to niemożliwe. Polka zakończyła z czasem 4.38,57, pięć sekund za zwyciężczynią. Powtórzyła w ten sposób swój wynik z poprzednich mistrzostw świata, wtedy także lepsza okazała się Węgierka Pap.
Na tym samym dystansie (także klasa S10) brązowy medal padł łupem Alana Ogorzałka. Po pierwszym nawrocie nasz reprezentant zajmował trzecią pozycję. Później spadł na piątą, jednak w połowie dystansu odzyskał trzecie miejsce, a nawet zaczął gonić prowadzących: Włocha Stefano Raimondiego i Holendra Basa Takkena. Ostatecznie zawodnicy w takiej kolejności zakończyli rywalizację.
Z dwoma złotymi, trzema srebrnymi i dwoma brązowymi krążkami Polska zajęła 16. miejsce w tabeli medalowej. Wygrała reprezentacja Włoch (26 złotych medali, 15 srebrnych i 11 brązowych), przed Ukrainą (bilans: 20-13-22) i Chinami (18-20-13).
– Jestem bardzo zadowolona z wyniku końcowego – podsumowała Beata Pożarowszczyk-Kuczko, trenerka główna kadry narodowej w parapływaniu. – Jestem też zadowolona z przyjętego przez nas procesu kwalifikacji, bo na mistrzostwa nie pojechały osoby z przypadku, tylko każdy z dziesięciorga zawodników skończył co najmniej na miejscu w finale.
Prócz medalistów, w Manchesterze solidnie zaprezentowali się także: Joanna Mendak (m.in. czwarta na 100 m stylem motylkowym w klasie S13), Anna Płoszyńska (m.in. szósta na 100 m stylem klasycznym w klasie SB4), Michał Golus (m.in. piąty na 50 m stylem dowolnym i 100 m stylem motylkowym w klasie S8), Igor Hrehorowicz (m.in. szósty na 200 m stylem zmiennym w klasie SM9), Krzysztof Lechniak (m.in. szósty na 100 i 200 m stylem dowolnym w klasie S3) oraz Wojciech Makowski (m.in. siódmy na 100 m stylem grzbietowym w klasie S11).
Beata Pożarowszczyk-Kuczko podkreśliła, że u wielu zawodników wciąż są rezerwy, jest więc nad czym pracować.
– Świat nie śpi – dodała trenerka kadry. – Mam wrażenie, że gonimy ten pociąg, ale jeszcze trochę nam brakuje.
Istotna jest też znakomita atmosfera, jaką udało się wytworzyć w kadrze, a która także ma przełożenie na coraz lepsze wyniki. Zawodnicy dopingują się wzajemnie, a naszej drużyny trudno nie zauważyć na trybunach.
– To dla mnie priorytet, żeby ta grupa fajnie funkcjonowała i czuła, że ma wsparcie sztabu – podkreśliła Beata Pożarowszczyk-Kuczko. – A my naprawdę w sztabie bardzo się lubimy i wspieramy. Zaryzykuję stwierdzenie, że czasami rozumiemy się bez słów. To jest ważne, bo jak zawodnicy dostaną wsparcie od nas i poprą to dobrą, codzienną pracą na treningach, to tę „kropkę nad i” w pewnym momencie postawimy.