Trzy srebrne medale zawodników PZSN „Start” na Mistrzostwach Świata w Parakolarstwie Szosowym

Patrycja Kuter, startująca w klasie B na tandemie z pilotką Karoliną Kołkowicz, a także Anna Harkowska (klasa C5) i Rita Malinkiewicz (T2) zdobyły srebrne medale Mistrzostw Świata w Parakolarstwie Szosowym 2025, które w dniach 28-31 sierpnia odbywały się w Ronse w Belgii. Wszystkie trzy medale to efekt startów w wyścigach ze startu wspólnego.

Pętla miała 15,4 km, prowadziła najpierw po ulicach, a właściwie wąskich uliczkach Ronse, następnie po szosie w okolicach miasta i w końcu biegła z powrotem do jego centrum. W wyścigu ze startu wspólnego kobiet w kategorii B, czyli osób z niepełnosprawnością wzroku jeżdżących na tandemach, trzeba było tę pętlę pokonać w niedzielę pięć razy.

Patrycja Kuter z pilotką Karoliną Kołkowicz zaatakowały już na samym początku wyścigu, na podjeździe na rogatkach Ronse. Czterorowerowa grupa pościgowa wkrótce je złapała, potem dołączyły dwa kolejne tandemy i taka grupa zakończyła pierwszą pętlę. Na początku drugiej nasze zawodniczki uciekły rywalkom w tym samym momencie. Ucieczka szybko została zlikwidowana, w czołówce zostały już jednak cztery tandemy.

– Taki był plan – tłumaczy Patrycja Kuter. – Wiedziałyśmy, że to będzie szybki wyścig. Wiedziałyśmy, że może być mokro i niebezpiecznie. Pomyślałyśmy więc, że chciałybyśmy jak najszybciej podzielić peleton i zostać w mniejszej grupie, żeby było bezpieczniej. Dlatego zaatakowałyśmy właściwie tuż za startem, na pierwszym podjeździe i udało się już tutaj podzielić trochę grupę.

Wkrótce Irlandki Katie-George Dunlevy i Linda Kelly, broniące tytułu z zeszłego roku, miały problem techniczny i musiały się zatrzymać, by naprawić usterkę. W czołówce zostały Polki, a także Brytyjki (Sophie Unwin i Jenny Holl) oraz Włoszki (Marianna Agostini i Noemi Lucrezia Eremita). Wkrótce jednak Irlandki dogoniły czołówkę, do tego tak pędziły, że rozdarły tę małą grupkę. Na wyjeździe z miasta pod górę, po drugim okrążeniu, Polki odrobiły stratę do nich, odsadziły za to tandemy brytyjski i włoski.

– My się bardzo dobrze czujemy na podjazdach, wiemy, że jesteśmy w tym dobre, starałyśmy się więc na każdym podjeździe atakować i szukać swoich szans – mówi Patrycja. – Ta taktyka się sprawdziła. Peleton z każdą kolejną rundą był coraz mniejszy.

Czas na rewanż

Niedługo potem Irlandki miały drugi problem techniczny. Ruszyły wprawdzie dalej, trzeba jednak było wymienić tylne koło, znów się więc zatrzymały i wtedy Polki minęły je i odskoczyły na ok. pół minuty. Po trzeciej pętli nasze zawodniczki były pierwsze i nie oddały prowadzenia przez całe czwarte okrążenie. Irlandki były jednak coraz bliżej. Jeszcze na podjeździe na rogatkach Polki dołożyły trochę przewagi, zaraz jednak Dunlevy z Kelly je dogoniły i wkrótce wyszły na prowadzenie. Wpadły pierwsze do miasta i minęły metę zaledwie 21 sekund przed Kuter i Kołkowicz. Trzecie, z duża stratą, były Brytyjki.

– Była szansa na złoto, ale Irlandki nas dogoniły, bo były tym razem po prostu mocniejsze – nie ukrywa Patrycja. – Złoto odjechało, ale my zdobyłyśmy srebrny medal z bardzo dużą przewagą nad utytułowanymi Brytyjkami. Myślę więc, że mamy sporo powodów do zadowolenia. Na pewno jest to udany debiut na mistrzostwach świata i dobry prognostyk na przyszłość, bo przestrzeni na progres w naszym duecie jest sporo. Jestem naprawdę bardzo z nas zadowolona, aczkolwiek pewien niedosyt jest i na pewno będziemy starały się jeszcze tym Irlandkom napsuć krwi.

Mowa oczywiście o debiucie w parze z Karoliną Kołkowicz. Nasze zawodniczki jeżdżą ze sobą dopiero od pół roku. Wcześniej pilotką Patrycji była Katarzyna Kornasiewicz. To z nią na igrzyskach w Paryżu miała ogromnego pecha, gdy w ich tandemie tuż po starcie zerwał się łańcuch.

– Dla mnie to była katastrofa i pamiętam, że wtedy razem z Kasią praktycznie cały dzień przepłakałyśmy… – wspomina Patrycja. – Ta bezsilność, bezradność, niemoc… To było bardzo przykre i przytłaczające, ale już na drugi dzień miałam mocne postanowienie, że ta historia nie może się tak zakończyć, że zrobię wszystko, co w moim zasięgu, żeby zrewanżować się na kolejnych igrzyskach w Los Angeles. Wydaje mi się, że ten dzisiejszy start jest dobrym prognostykiem, że są widoki, żeby ten rewanż w Los Angeles wziąć.

Podkreśla, że choć z nową pilotką tandemem jeździły razem pewnie dopiero kilkanaście razy, dobrze się rozumieją. Mają wiele wspólnych cech, jeśli chodzi o styl jazdy. Mają też do siebie wzajemny szacunek – do swoich doświadczeń i dotychczasowych osiągnięć. Na pewno wiele jest do dopracowania, zdobyły już jednak srebrny medal mistrzostw świata, a wcześniej zwyciężyły w wyścigu ze startu wspólnego na zawodach pucharu świata w Ostendzie. Potencjał jest więc ogromny.

Selektywna górka

W niedzielę przed południem na trasę wyjechały także zawodniczki z klasy C5. Wśród nich Anna Harkowska, pięciokrotna wicemistrzyni paralimpijska, która wróciła do rywalizacji po czteroletnim odsunięciu od sportu w konsekwencji wykrycia w jej organizmie zabronionej substancji. Start odbywał się wspólnie z zawodniczkami rywalizującymi w klasie C4. Do pokonania było pięć okrążeń.

– Lubię wyścigi ze startu wspólnego, a jak jest jakaś górka, to już mi się oczy świecą – mówi nasza zawodniczka. – Modliłam się tylko, żeby nie padało, a jeśli już, to na ostatniej rundzie, no i chyba mnie wysłuchano.

Reprezentantka Polski zaatakowała od razu na wyjeździe pod górę z miasta, szybko ją jednak złapał peleton, złożony z zawodniczek klas C5 i C4. Tę samą próbę podjęła na początku drugiego okrążenia, na skutek czego peleton się zmniejszył do siedmiu zawodniczek, z czego pięć było z klasy C5.

– To była na tyle selektywna górka, że na każdym okrążeniu ktoś odpadał – uśmiecha się Anna Harkowska.

Drugą pętlę zakończyła jako pierwsza z tej siedmioosobowej grupy. Na trzecim okrążeniu w peletonie zostało sześć zawodniczek, z czego cztery z klasy C5. Zmieniła się jednak pogoda i zaczął kropić deszcz. Czwarte okrążenie grupa rozpoczęła w tym samym składzie, zaraz jednak zaczęła się rozrywać. Anna Harkowska dzielnie trzymała się uciekających, wspierających się wzajemnie Australijek Alany Forster (klasa C5) i Tary Neyland (C4).

– Właściwie to już mi mój Garmin pokazywał od samego początku, że brakuje sił, żebym się zatrzymała – śmieje się Anna Harkowska. – Mam maksymalne tętno 181, ale długo jechałam na tętnie 203. Mam więc nowe maksymalne tętno. Co najmniej więc na 100 proc. jechałam.

Rywalki we trzy odsadziły resztę i w takim składzie rozpoczęły ostatnie okrążenie. Deszcz przybierał na sile, zrobiło się ślisko. W pewnym momencie Forster i Harkowska przyśpieszyły, a potem Australijka oderwała się od Polki. Nasza zawodniczka walczyła, w tym czasie dołączyła też do niej Neyland. Ostatecznie Forster wygrała, a Harkowska zdobyła srebro, finiszując ze stratą 38 sekund, tuż za plecami Neyland, która wygrała swoją kategorię.

– To jest dla mnie takie szczęście, jakby to było złoto – podkreśla Anna Harkowska. – Tym bardziej po nieudanej „czasówce”, gdzie byłam szósta. Ja ostatnio mieszkałam i trenowałam w Hiszpanii, gdzie było 40 stopni, a w Belgii było niby 15, ale jak spadł deszcz, to na „czasówce” właściwie zamarzłam i dlatego tak słabo pojechałam.

„Co ty tam gadasz”

Czwarta w „czasówce” była Rita Malinkiewicz. Lepiej poszło jej w sobotę, w wyścigu ze startu wspólnego. Długo jednak nie wiedziała, o ile lepiej.

– Ja przez chyba dwie godziny byłam przekonana, że jestem trzecia – śmieje się Rita Malinkiewicz. – Przyszła moja mama i mi gratuluje, że wow, wicemistrzostwo, a ja jej mówię: „co ty tam gadasz, przecież ja jestem trzecia”. Dopiero jak Czesi do mnie przyszli i mi mówią: „Rita, ale ty jesteś druga, a nie trzecia”, to do mnie dotarło, że to prawda.

Skąd to nieporozumienie?

– Był taki moment, gdy jechało się po takich dużych płytach, nie po asfalcie – opowiada nasza reprezentantka. – W tym momencie Szwajcarka mi wyskoczyła, pojechała mocniej, chciałam do niej doskoczyć, ale to było nierealne, byłam już podmęczona. Ona odjechała, a z nią jeszcze jedna zawodniczka i, powiem szczerze, byłam pewna, że to była kolarka z mojej kategorii.

Dodatkowo, w pewnym momencie Rita straciła z oczu jedną z Niemek, Angelikę Dreock-Käser. Wkrótce jednak do niej doskoczyła, chwilę odpoczęła i wkrótce zostawiła ją z tyłu. Wpadła na metę, ciesząc się z… trzeciego – w jej mniemaniu – miejsca. Rzecz w tym, że klasy T1 i T2 (w której rywalizuje Rita Malinkiewicz) startowały jednocześnie i przez dłuższy czas zawodniczki jechały w razem, w niewielkim peletonie. Gdy Szwajcarka Celine van Till, mistrzyni świata w „czasówce” w klasie T2, w pewnym momencie odskoczyła, razem z nią zabrała się także Holenderka Marieke van Soest, najmocniejsza zawodniczka w klasie T1. To o niej Rita Malinkiewicz myślała, że to rywalka z jej kategorii. W końcu jednak uświadomiła sobie, że tak naprawdę ma medal srebrny, nie brązowy.

– Jestem bardzo zaskoczona – mówi Polka. – To jest jednak debiut, a miałam różne debiuty w życiu i wiem, że to nie jest takie hop-siup!

Rita Malinkiewicz nie jest bowiem rowerową nowicjuszką.

1 procent szans

To kilkunastokrotna medalistka mistrzostw Polski w kolarstwie górskim, w tym kilkukrotna mistrzyni kraju. Reprezentowała Polskę na mistrzostwach Europy i świata. Kolarstwo trenowała od 12. roku życia przez blisko 15 lat.

1 czerwca 2020 roku w nią i jej koleżankę, Katarzynę Konwę, podczas treningu na szosie w Wilkowicach na przedmieściach Bielska-Białej, wjechała samochodem 58-letnia kobieta.

– Ja wypadku praktycznie nie pamiętam – mówi Rita. – Tylko pierwsze odbicie od samochodu, a potem nie wiem, co było dalej.

A były reanimacja i stan krytyczny. Rita przeszła szereg operacji. Lekarze dawali jej 1 procent szans na przeżycie.

Obie kolarki przeżyły wypadek, jednak Rita ze śpiączki wybudziła się po czterech miesiącach. Wszystkiego musiała się uczyć od nowa. Dzięki codziennej, ciężkiej pracy stanęła na nogi, choć rehabilitacja wciąż trwa.

– Na początku nie przypuszczałam, że jeszcze w ogóle na rower wsiądę – przyznaje.

Wkrótce jednak kolarstwo się o nią upomniało.

Trudna miłość

Po wypadku często odwiedzała ją Marta Lach, także zawodowa kolarka, której – dzięki trenerowi – temat parakolarstwa nie był obcy. Rity nie trzeba było długo namawiać, choć nie miała nawet pojęcia, jak wygląda trycykl, czyli rower z trzema kołami.

– Wpisuję w internet: „trycykl”, „kolarstwo”, „rower” i wyskakuje mi rowerek dla pięcioletniego dziecka – śmieje się.

Marcel Jarosławski z PZSN „Start” zdobył kontakt do fachowca z Niemiec, który przerabia wyczynowe rowery na trycykle. Pierwszy raz na tego typu rower Rita wsiadła rok temu. Trzeba powiedzieć, że nie była to miłość od pierwszego wejrzenia.

– Jak pierwszy raz wsiadłam na ten rower, a w Polsce nie ma nigdzie asfaltów idealnie prostych, chyba że to jest droga krajowa, i przejechałam kawałek, to pamiętam, że… oczywiście był rów. Z rowu wyszłam, wróciłam na nogach do domu i powiedziałam, że ja na tym czymś jeździć nie będę, bo na tym się jeździć nie da – wspomina.

Dała jednak trycyklowi drugą szansę, dopiero jednak pod koniec kwietnia 2025 roku, po zwycięstwie w zawodach pucharu Czech pomyślała, że może jednak coś z tego będzie. Ponownie uwierzyła w siebie. Rower znów stał się jej pasją.

– Bardzo się z tego cieszę, bo moje życie od pięciu lat jest takie nudne… poza rehabilitacją nic się nie dzieje – podkreśla. – Na pewno chciałabym walczyć o igrzyska paralimpijskie w Los Angeles. Po to będę jeździć, żeby tam jechać i walczyć o tytuł.

Img 20250904 Wa0011
fot. Paracycling Team Poland

Ogromny potencjał

Plany Rity Malinkiewicz dotyczące igrzysk w 2028 roku potwierdza Jakub Pieniążek, trener kadry parakolarzy.

– Ciężko było określić nasze oczekiwania dotyczące jej dzisiejszego startu, szczególnie że w „czasówce” była czwarta – zaznacza. – Wiedzieliśmy, że dobrze się czuje, że dyspozycja fizyczna jest bardzo dobra – na tyle, na ile na razie trenuje na tym rowerze. Okazało się, że potrafi na nim jeździć, bo technika odgrywa w tych startach ogromną rolę. To jest bardzo duży krok w kierunku igrzysk w Los Angeles. Ona na pewno jest w stanie być bardzo mocnym filarem polskiej kadry.

Wicemistrzyni świata udowodniła swoim życiem, że walczyć to ona potrafi.

– Historia jej wypadku, potem rehabilitacji to jest jedno, ale progres, który wykonuje w sporcie paralimpijskim mówi nam, że na pewno możemy się spodziewać wielu jej dobrych wyników – podkreśla trener. – Potencjał Rity jest ogromny, to przecież jest dopiero jej pierwszy sezon. Trudno powiedzieć, jaki progres fizyczny jest w stanie wykonać, bo jej rehabilitacja ciągle trwa. Jest jednak coraz silniejsza i nawet patrząc na ten rok pod kątem samej jej wydolności fizycznej na rowerze widać, że zrobiła bardzo duży postęp. Nikt tak naprawdę nie wie, gdzie jest jej granica. Ona sama tego nie wie.

Zdaniem trenera Pieniążka, w ogóle widoczny jest w naszej kadrze postęp.

– Może ten dorobek nie jest bardzo duży, ale – patrząc na sytuację sprzed paru lat – myślę, że to jest duży krok do przodu przed igrzyskami w Los Angeles – podsumowuje Jakub Pieniążek, trener kadry parakolarzy. – Bardzo cieszy, że medale zdobywają też nowe osoby. To jest moim zdaniem największa obecnie siła, że jesteśmy w stanie znaleźć ludzi, którzy są w stanie walczyć z czołówką światową. Mieliśmy bardzo dobre lata, jeśli chodzi o parakolarstwo, 10-15 lat temu, ale nie możemy bazować wciąż na tych samych zawodnikach. Zajęło nam trochę czasu szukanie nowych talentów, ale w końcu nam się to udaje. Na tych mistrzostwach możemy zaobserwować pierwsze skutki tych naszych starań.

Trener chwali przy tym odważną decyzję Patrycji Kuter o zmianie tandemowej partnerki.

– Zmiana pilotki w tym sezonie była, powiedziałbym, ryzykowna, tym bardziej, że w poprzednim sezonie Patrycja z dotychczasową pilotką osiągnęła czwarte miejsce na mistrzostwach świata, co już było bardzo dobrym wynikiem – tłumaczy. – Widać jednak, że zmiana pilotki katapultowała ten tandem do kompletnie innego poziomu sportowego. Myślę, że dla Patrycji to duży przełom psychiczny, że w końcu stoi na podium mistrzostw świata. Tak jak w przypadku Rity Malinkiewicz, to jest drugi punkt naszej kadry, który już jest mocny, a który będzie jeszcze wyszlifowany do igrzysk w Los Angeles.

Trener Pieniążek podkreśla także świetny wynik Anny Harkowskiej, docenia również rezultaty w rywalizacji handbike’ów.

– Uważam, że wynik Rafała Wilka, czyli czwarte miejsce, jest bardzo dobry – zaznacza. – Zwróciłbym też jednak uwagę na szóste miejsce w tej samej kategorii Jakuba Staszkiewicza. To jest największy postęp w naszej kadrze, jaki ktoś wykonał w ciągu roku. To jest zbliżenie się do czołówki, może nie medalowej, ale na pewno światowej. Bardzo dobrze wystartował też Krzysztof Plewa w kategorii H5. Nie udało się zdobyć medalu, ale na pewno jest taka możliwość, że po jednym, dwóch sezonach pracy zbliży się do miejsc medalowych.

Wysoko, ale poza podium

Pierwszego i drugiego dnia mistrzostw świata w „czasówce” startowała cała grupa reprezentantek i reprezentantów Polski. Miejsce tuż za podium w klasie T2 zajęła Rita Malinkiewicz, a szósta w klasie C5 była Anna Harkowska. To samo miejsce w klasie C4 zajął Bartłomiej Bertolin.

W rywalizacji handbike’ów w klasie H5 piąty był Krzysztof Plewa. W klasie H4 szóste miejsce zajął Rafał Wilk, a dziewiąte Jakub Staszkiewicz. W klasie H2 jedenasty był Hubert Komorowski, a w H3 15. miejsce przypadło Rafałowi Szumcowi.

W rywalizacji tandemów wśród kobiet ósma była Patrycja Kuter (z pilotką Karoliną Kołkowicz), dziesiąta Dominika Putyra (pilotka: Dorota Przęzak), a jedenasta Katarzyna Orzechowska (pilotka: Kamila Wójcikiewicz-Płotkowiak). Wśród mężczyzn dwunaste miejsce zajął Piotr Kołodziejczuk (z pilotem Marcinem Białobłockim), 14. Karol Kopicz (pilot: Wojciech Sykała), a 17. Maciej Wójcik (pilot: Michał Podlaski).

Wszyscy zawodnicy startowali też w wyścigach ze startu wspólnego, które odbywały się w sobotę i niedzielę. Tuż za podium w klasie H4 uplasował się Rafał Wilk. Nasz pięciokrotny medalista igrzysk paralimpijskich do strefy medalowej stracił niecałe cztery minuty. Na szóstym miejscu rywalizację ukończył Jakub Staszkiewicz. Z kolei piąty w klasie H5 był Krzysztof Plewa. W klasie H2 dziesiąte miejsce zajął Hubert Komorowski, a w licznie obsadzonej klasie H3 dwunasty był Rafał Szumiec. Siódmy w klasie C4 był Bartłomiej Bertolin.

Prócz srebrnych Patrycji Kuter i Karoliny Kołkowicz, w rywalizacji kobiet wystartowały też dwa inne polskie tandemy. Piąte miejsce zajęły Dominika Putyra z pilotką Dorotą Przęzak, a ósme – Katarzyna Orzechowska z pilotką Kamilą Wójcikiewicz-Płotkowiak. Rywalizację tandemistów na ósmej pozycji zakończyli Piotr Kołodziejczuk z pilotem Marcinem Białobłockim, a na 15. miejscu Maciej Wójcik z pilotem Michałem Podlaskim. Wyścigu nie ukończyli Karol Kopicz z pilotem Wojciechem Sykałą.

Dowiedz się więcej

Zainteresowanym tajnikami parakolarstwa szosowego, jego zasadami i panującymi w nim przepisami polecamy lekturę informacji na stronie PZSN „START”.

Jeśli ktoś woli formę wideo, polecamy poświęcony parakolarstwu szosowemu odcinek Paralimpijskiego Atlasu Sportu.

Podobne wpisy

22 października, 2017
W dniach 10-20 października br. Ośrodku Przygotowań Paraolimpijskich odbył się…