11 medali – 2 złote, 4 srebrne i 5 brązowych – zdobyli zawodnicy PZSN Start na XVII Letnich Igrzyskach Paralimpijskich w Paryżu. To blisko połowa całego dorobku medalowego reprezentacji Polski.
Oba złote medale to zasługa Kamila Otowskiego. Najpierw nie miał sobie równych w wyścigu na 100 m stylem grzbietowym w klasie S1.
– Ciężko mi uwierzyć w to, co się stało przed chwilą! Uwierzę dopiero, jak medal zawiśnie mi na szyi, na razie go nie mam. Niby byłem tu faworytem, jako podwójny mistrz świata, a jednak to był szok, kiedy zobaczyłem tablicę świetlną, swoje pierwsze miejsce i tak dużą przewagę – mówił tuż po wyjściu z basenu w efektownej pływalni Paris La Défense Arena.
W drugiej swojej konkurencji, 50 m stylem grzbietowym (S1), Kamil też nie miał sobie równych i zdobył drugie złoto.
– Moja trenerka z fizjoterapeutą sugerują mi, żebym zmienił nazwisko z Otowski na Złotowski. Muszę to rozważyć! – śmiał się po wyjściu z basenu Kamil.
Ale zaraz dodał, że drugie złoto było mu o wiele trudniej wywalczyć niż to pierwsze na 100 m dwa dni wcześniej.
– To był chyba najcięższy wyścig w moim życiu. Dziś nie było tak pięknie jak na 100 m, kiedy odsadziłem całą stawkę na pierwszych 50 metrach. Popełniłem błąd, który kosztował mnie stratę kilku sekund. Przy wejściu do wody gdzieś mi się tam dostała kropelka i nie mogłem ustabilizować oddechu. Pierwsze myśli były takie, że nie wiem, czy zdołam wystartować. Cały mental uciekł. Na szczęście fizjoterapeuta Oskar zdołał mnie uspokoić – opowiadał Kamil.
Trzeci z rzędu
Lucyna Kornobys została wicemistrzynią paralimpijską w pchnięciu kulą w klasie F34. Polka uzyskała swój najlepszy wynik w tym sezonie – 8,33 m. To jej trzeci srebrny medal na trzecich kolejnych igrzyskach – po Rio i Tokio. Zawodniczka nie była jednak do końca zadowolona ze swoich prób.
– Może gdyby nie problem z zatokami, z którymi walczę od trzech dni, i cieknący nos, byłoby jeszcze lepiej. Po pierwszym pchnięciu trochę się wystraszyłam, że będzie źle i musiałam przemówić do siebie w paru ostrych słowach, które nie nadają się do cytowania. Czasami to na mnie działa i podziałało – mówiła. – Pozytywnie podziałał na mnie też niesamowity spokój mojego trenera, Michała Mossonia. Zapewnił mnie, że wszystko jest git, że będzie dobrze wszystko. Tego mi było potrzeba.
Przyznała, że Chinka Zou Lijuan, rekordzistka świata, która w Paryżu jako jedyna przekroczyła magiczną granicę dziewięciu metrów (9,14 m), była poza zasięgiem.
– Marzy mi się to złoto – zaznaczyła Kornoby – ale ciężko będzie dogonić Chinkę Zou, a już się pojawiła jej nowa rodaczka, która nas naciska. Ale nie mam zamiaru się poddać, będę jeszcze więcej żelastwa przerzucać na treningach i zobaczymy. Mam zamiar sprawić, że Los Angeles 2028 będzie moje!
Równo 9 metrów
Wicemistrzynią paralimpijską została także Renata Śliwińska w pchnięciu kulą w klasie F40. Podczas konkursu na Stade de France obrończyni złota z Tokio pchnęła równo 9 metrów, przegrywając o 10 cm z Holenderką Larą Baars, która odebrała jej rekord paralimpijski.
– Z jednej strony trochę boli, że nie obroniłam złota z Tokio. Ale z drugiej przecież nikt mi go nie odbierze, a srebro to też wielkie osiągnięcie. Do tego pchnęłam kulą najdalej w sezonie, w tym roku jeszcze nie udało mi się przebić dziewięciu metrów na zawodach – podkreśliła Renata Śliwińska.
Dodała, że warunki pogodowe podczas konkursu nie były łatwe, padało i w kole rzutowym było bardzo ślisko. Ale nie zamierza narzekać, bo wszystkie zawodniczki miały tak samo pod górkę.
– Postaram się wszystko odzyskać, ale najbliższa okazja dopiero za cztery lata w Los Angeles – mrugnęła okiem Śliwińska.
Srebrne szable Dąbrowskiego…
Po srebrnym medalu w szabli w turnieju szermierczym zdobyli Kinga Dróżdż (kat. A) i Michał Dąbrowski (kat. B). Wcześniej Michał w półfinale pokonał swego przyjaciela, Adriana Castro, który ostatecznie zajął czwarte miejsce.
– 14:15 z mistrzem paralimpijskim z Tokio! Tylko że ten jego złoty medal nie miał dziś znaczenia. Miałem go już. Została ostatnia akcja. Wiedziałem, co zrobi i, kurde, nie wyszło. Nie zdążyłem go złapać w tym kluczowym momencie. Szkoda… Na ten moment bardziej przeżywam tę ostatnią nieudaną akcję niż zdobycie srebra – mówił na gorąco Michał Dąbrowski.
W finale minimalnie przegrał bowiem z Chińczykiem Fengiem Yanke.
– To był fantastyczny pojedynek na najwyższym poziomie. Niewątpliwie trzeba mieć nerwy ze stali, jak się walczy stalą i Michał pokazał fantastyczny mental. Zabrakło mu trochę szczęścia i może dwóch centymetrów przy tym ostatnim natarciu. Ale trzeba przyznać, że wytrzymał do końca i walczył jak równy z równym z mistrzem paralimpijskim z Tokio! Nie przestraszył się go, nie dał przytłoczyć stawce – mówił Michał Morys, trener główny kadry szermierki na wózkach. – Ten srebrny medal to absolutnie olbrzymie osiągnięcie Michała. Heroiczny sukces, biorąc pod uwagę sytuację, jaka go spotkała w ostatnich miesiącach. Przecież toczy walkę z nowotworem, bierze chemioterapię. Tym występem zasługuje na absolutny szacunek – dodał Morys.
…i Kingi Dróżdż
W finale kat. A Kinga Dróżdż nie dała rady Chince Gu Haiyan, przegrywając 10:15. Wcześniej w półfinale stoczyła jednak świetny, dramatyczny pojedynek z Węgierką Evą Hajmasi.
– Uciekłam spod topora, odegnałam demony Tokio. Pomogło to, nad czym pracowałam ostatnie trzy lata, czyli nad mentalem. Mam medal i jestem przeszczęśliwa! Ciężko mi opanować emocje – mówiła Dróżdż.
– Walka w półfinale wyglądała na bardziej dramatyczną, niż była. Kinga wygrała zasłużenie i wygrałaby dużo wyżej, gdyby skład sędziowski był bardziej… łaskawy, delikatnie mówiąc. Wszelkie wątpliwości były rozpatrywane na korzyść Węgierki. Ale mamy finał, to najważniejsze – komentował trener Marek Gniewkowski.
W finale z Chinką Gu Dróżdż nie miała łatwo.
– Chinki to są najtrudniejsze rywalki. Miałam szczęście, że drabinka tak się ułożyła, że tę najsilniejszą dostałam dopiero w finale – mówiła Kinga.
Szpada nie uciekła
Michał Dąbrowski wywalczył także brąz w turnieju szpadzistów (kat. B). Czwarte miejsce w szpadzie kat. A zajęła Marta Fidrych.
Od samego początku pojedynek Dąbrowskiego i Chińczyka Zhanga Jie o brąz to była walka dosłownie punkt za punkt. W ten sposób szermierze dotarli do wyniku 14:14. W ostatniej akcji górą był jednak nasz zawodnik i to on zdobył swój drugi medal w Paryżu.
– Nie znałem tego rywala, w całym moim życiu nie walczyłem z tym człowiekiem. Jest naprawdę dobrym przeciwnikiem i szukałem rozwiązań. Emocje były do końca. Nie wierzyłem, że mi się uda. Przypuszczałem, że w ostatnim punkcie coś zepsuję. Tak mi się wydawało – podkreślał nasz zawodnik.
Po zwycięskiej walce o brąz w szpadzie Dąbrowski cieszył się o wiele bardziej niż po zdobyciu srebra parę dni wcześniej w przegranym finale szabli. I nie chodziło tylko o to, że wygrany pojedynek cieszy bardziej niż przegrany, mimo iż okraszony srebrem.
– Szpada zawsze mi uciekała, a wydaje mi się, że jest moją wiodącą bronią – mówił Dąbrowski. – Mam bardzo dobrego trenera i nie chcę go zawieść, a cały czas wychodziły jakieś niepowodzenia. I wreszcie jest!
Nerwy do końca
Wróćmy jeszcze na chwilę do lekkoatletyki. Tam brązowy medal wywalczył Lech Stoltman. To jego trzeci i przy okazji 800. medal w historii startów Polaków w letnich i zimowych igrzyskach paralimpijskich. W Paryżu zajął trzecie miejsce w konkursie pchnięcia kulą (F55). Tak samo, jak w Rio i Tokio.
– Lubię brąz. To mój trzeci taki medal. Lepszy brąz niż brak medalu – mówił z uśmiechem.
Najlepszą odległość (10,90 m) Polak uzyskał w drugiej próbie. Ta jednak już po konkursie została unieważniona i ostatecznie najlepszym pchnięciem Polaka było to na 11,81 m z pierwszej próby.
O tym jednak w czasie konkursu Stoltman nie mógł wiedzieć, długo więc musiał po swoich próbach oglądać występy rywali i czekać na ich pchnięcia. A ich rezultaty były naprawdę blisko. Irańczyk Zafar Zaker pchnął 11,88 m i choć tuż po zakończeniu konkursu był za Polakiem, zajął ostatecznie drugie miejsce, a zawsze groźny Brazylijczyk Wallace Santos, mistrz z Tokio – 11,68 m. Tuż po konkursie srebrny medal był w rękach Serba Nebojšy Duricia, który w najlepszej próbie pchnął kulę na odległość 11,98 m, zawodnik został jednak ostatecznie zdyskwalifikowany.
– Chyba nigdy mi tak serce nie biło. Patrzyłem na każdego zawodnika i bałem się, że mnie przerzuci – przyznał Stoltman.
Wygrał wynikiem 12,40 m Bułgar Rużdi Rużdi. Siódmy, z wynikiem 11,18 m, był Damian Ligęza.
Zamknąć karierę klamrą
Brązowy medal zdobył także Maciej Lepiato w skoku wzwyż w klasie T64. Dwukrotny złoty medalista z Londynu i Rio powtórzył osiągnięcie sprzed trzech lat z Tokio.
Lepiato skoczył 2,03 m w drugiej próbie, a potem miał trzy zrzutki na wysokości 2,06. Na najniższym stopniu podium stanął wraz z Uzbekiem Temurbekiem Gijazowem, który uzyskał ten sam wynik. Konkurs wygrał reprezentant Indii Praveen Kumar (2,08), srebro reprezentant USA Derek Loccident (2,06).
– Jak widać, jest uśmiech na twarzy – mówił Maciej Lepiato dziennikarzom tuż po starcie. – To zupełnie inna sytuacja niż w Tokio. Tam byłem raczej zapłakany i zbrzydzony sportem, załamany. Dziś jest inaczej.
I dodał, że ci, którzy go znają, wiedzą, że po tym brązowym medalu czuje się… zaskakująco dobrze. To jednak efekt współpracy z psychologiem sportowym, w dzisiejszych czasach obowiązek dla sportowca, który podchodzi poważnie do tego, co robi.
– Ja cały czas szukam i cały czas próbuję być coraz lepszy. W tym roku się coś ruszyło z wynikami, jechałem tutaj z najlepszym rezultatem na świecie – 209 cm. Nikt nigdy w Polsce tak wysoko nie skakał w moim wieku – to jest rekord Polski mastersów w kategorii 35 lat. Cały czas szukam formy i będę szukał, bo na pewno to nie są moje ostatnie mistrzostwa. Chciałbym dociągnąć do igrzysk w Los Angeles i zamknąć karierę piękną klamrą. 40 lat i emerytura, można się zająć innymi rzeczami. Czemu mam nie myśleć o igrzyskach za cztery lata, skoro Basia Bieganowska-Zając dziś zdobyła złoto mając lat 43? Ograniczenia są tylko w naszych głowach – mówił.
Historyczny medal
Historyczny, pierwszy dla Polski medal „karabinowy” na igrzyskach paralimpijskich wywalczył Marek Dobrowolski. To brąz w konkurencji R7 50 m karabin dowolny 3 postawy mężczyzn SH1.
W porannych kwalifikacjach był siódmy z wynikiem 1158 punktów (w jednej z serii trafił same dziesiątki).
– Konkurencję kwalifikacyjną Marek strzelał bardzo dobrze – podkreślił Marek Marucha, trener kadry parastrzeleckiej. – Parę strzałów było oczywiście słabszych, to nie jest jego wymarzony rezultat, bo stać go na więcej, ale strzelił bardzo dobry wynik.
W ośmioosobowym finale za rywali miał świetnych strzelców, w tym zwycięzców i medalistów igrzysk i mistrzostw świata. Jednak nazwisko Dobrowolski też już wiele znaczy. Choć nasz reprezentant ma zaledwie 26 lat, w tej konkurencji jest tegorocznym mistrzem Europy i piątym zawodnikiem ubiegłorocznych mistrzostw świata. A przecież w finale każdy zaczyna strzelanie od zera.
– Staram się nie obserwować wyniku, bo tak naprawdę muszę wykonać swoją pracę – mówił Dobrowolski. – Wykonana praca to jest potem wynik na tarczy. Dopiero przy eliminacji pierwszych dwóch zawodników pojawiły się myśli, że jednak jest to możliwe, że to się może stać. Wtedy po prostu chciałem utrzymać swój poziom, żeby dowieźć to, na co pracowałem tyle lat.
Dowiózł i wkrótce mógł się cieszyć z brązowego medalu.
– Marek zaczął bardzo dobrze strzelać końcówkę klęczącej postawy, leżąca postawa mu bardzo ładnie wyszła, no i stojącą zaczął też doskonale – podsumował trener Marucha. – Jesteśmy bardzo zadowoleni. To jest historyczny medal „karabinowy”, bo w karabinie paralimpijskim nie było jeszcze żadnego. Dodam, że jutro mam urodziny i to jest taki fajny prezent.
Brąz słodki jak złoto
Rafał Wilk wywalczył brązowy medal igrzysk w Paryżu w wyścigu handbike’ów ze startu wspólnego (H4). To piąty medal Wilka w historii jego startów na igrzyskach paralimpijskich, po trzech złotych w Londynie 2012 i Rio 2016 oraz srebrnym w Rio.
– No to teraz mam wszystkie kolory medali do kolekcji. Jestem zadowolony i uważam ten medal za sukces, bo przyszedł wbrew temu, co pokazuje PESEL – mówił Wilk, który w grudniu skończy 50 lat. – Wyścig nie zaczął się dla mnie dobrze, bo pierwsza grupa odjechała. Ale potem nadrobiłem to konsekwencją i kontrolowaniem rywali, którzy ze mną jechali. W pewnym momencie trener Kuba Pieniążek powiedział mi, że mam tylko 40 sekund straty do zawodnika na trzecim miejscu. Wtedy postawiłem wszystko na jedną kartę. Na przedostatnim podjeździe pojechałem fulla, bo już widziałam, że on trochę słabnie. I już nie odpuściłem do samego końca!
Czwartkowy wyścig miał dramatyczny przebieg. Ukończyła go tylko ósemka z 11 kolarzy. Trasa był ciężka i niebezpieczna, bo padało i było bardzo ślisko.
– Ten medal, choć brązowy, smakuje równie słodko, jak tamte złote. W Tokio pech i złośliwość sprzętu pozbawiły mnie medalu, więc los mi odpłacił – podsumował Wilk.