Janusz Rokicki, czyli moc się nie kończy

Janusz Rokicki zdobył pierwszy medal dla polskiej ekipy podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata osób z niepełnosprawnością w Londynie. Srebrny medalista igrzysk paraolimpijskich w Rio w pchnięciu kulą podobnie jak w Brazylii walczył podczas konkursu nie tylko z rywalami ale i z kontuzją i potwornym bólem.

– Uff, mam stan przezawałowy. Trudny, nerwowy konkurs, jak dobrze, że już się skończył! To niby tylko brązowy medal, ale tak naprawdę to aż brązowy medal! Bałem się, że nie dam rady. Kiedy w pierwszej rundzie Hindus rzucił o centymetr więcej ode mnie i zrzucił na czwarte miejsce, myślałem że już po wszystkim. Ale spiąłem się: „ból, bólem, ale zbiorę się w sobie, ile ducha kołacze. Medal to mus!” Na szczęście się udało – mówił po zejściu z bieżni Stadionu Olimpijskiego.

fot. Adrian Stykowski/PKPar

Rokickiemu odnowiła się kontuzja barku, której doznał w na igrzyskach Rio. 10 dni przed startem przewrócił się na mokrej podłodze w łazience podczas przesiadania się. Naderwał mięsień nadgrzebieniowy, zerwał podłopatkowy. Był w stanie odbyć tylko jeden trening. Gdyby nie geniusz naszych rehabilitantów, nie byłby w stanie wystartować.

– Niby zaleczyłem kontuzję, ale ze względów finansowych nie stać mnie było na podanie się operacji. Na okrągło rehabilitacja, pani Danusia Tadel dokonywała cudów, stawiała mnie na nogi, ale nie byłem w stanie robić stuprocentowych siłowych treningów. Kiedyś wyciskałem 230 kg, a tu już przy 80 kg kłuło niemiłosiernie. Co zawody rzucałem coraz krócej i krócej. Bałem się, że będzie ze mną jak z akumulatorem, którego nie ładują – moc się skończy. No, ale trochę jej jednak zostało – opowiadał.

Rokicki opowiada, że operacji nie zrobił, bo w NFZ usłyszał, iże czas oczekiwania to… cztery, pięć lat. Koszt prywatnej wynosi 15 tys. złotych. – Skąd wytrzasnąć taką kasę? Ale dłużej tak nie pociągnę, to nie ma sensu. Marzę o występie na igrzyskach w Tokio w 2020. Operacja to roczna przerwa, więc jeśli ją robić, to teraz. Przegadamy tę kwestię z trenerem – mówi.

fot. Adrian Stykowski/PKPar

Rokicki to trzykrotny srebrny medalista paraolimpijski, z Aten, Londynu i Rio. Przykuty do wózka od 1992 roku. Od feralnego lata, kiedy jako 18-latek pracował na budowie jako pomocnik murarza, po 12 godzin w 40 stopniowym upale. Po pierwszej wypłacie w drodze do domu zahaczył o bar.

– I do dziś tego żałuję… może moje życie byłoby inne gdybym szedł prosto do domu. Teraz wiem, że musiano mnie obserwować. Ktoś zauważył, że mam dużą sumę pieniędzy przy sobie. Wracałem torami. Nagle z tyłu otrzymałem potężne uderzenie w tył głowy, po którym straciłem przytomność. Zabrali mi portfel z dokumentami wraz z ciężko zarobioną wypłatą i zostawili na torach na pewną śmierć! Jadący pociąg o 4. rano zmienił całe moje życie. Maszynista zobaczył mnie leżącego między szynami, ale było już za późno… trzy wagony przejechały mnie obcinając obie nogi – wspomina.

Spędził cztery miesiące w szpitalu w Cieszynie, trzykrotnie przeszedł reamputację prawej nogi. Ból czasami bywał nie do zniesienia. Potem – jak wspomina – przez lata był więźniem we własnym domu. Przez pierwszych osiem lat nie uprawiał sportu, bo nie wiedział, że istnieje taka możliwość dla niepełnosprawnych. Na sport namówił go trener Czesław Banot. Najpierw na pływanie, potem podnoszenie ciężarów. Ale najlepiej odnalazł się w kuli. Po półrocznym treningu Rokicki został wicemistrzem Polski. Do dziś jego kariera to pasmo sukcesów.

Jego misją jest namawianie na sport innych niepełnosprawnych. – Jak spotkam w moim Cieszynie na ulicy niepełnosprawnego to nie puszczę! Zagaduję, agituję, namawiam na trening. Tłumaczę, że szkoda życia marnować w domu. Sport do pewnego poziomu rehabilituje, ale kiedy zaczyna się wyczyn, zaczyna się prawdziwa przygoda – mówi.

– Po igrzyskach w Rio, które transmitowała TVP zauważyłem poprawę w tym jak ludzie nas postrzegają. Oczywiście daleko nam do olimpijczyków, ale kroczek po kroczku jest coraz lepiej. Społeczeństwo coraz bardziej się z nami oswaja, docenia nasz wysiłek. Nie raz zdarzyło min się, że mnie ktoś rozpoznał, bez przerwy mam zaproszenia ze szkół. Założyłem klub IKS Cieszyn, dzięki Rio łatwiej mi werbować nowych zawodników. Ostatnio na mistrzostwa Polski w Białymstoku zabrałem aż szóstkę nowych – mówi.

fot. Adrian Stykowski/PKPar

W klubie Rokickiego można trenować dyscypliny rzutowe. – Trzeba było coś zrobić w Cieszynie. Choć gdybym wiedział, że będzie aż tak ciężko, a koszty takie wielkie, nie wiem czym bym się porwał. Przydałby się sponsor, wówczas moglibyśmy więcej jeździć na zawody. Ale najważniejsze, żeby ludzie na wózkach nie siedzą pochowani po domach, mają cel. Tym bardziej się cieszę z tego medalu, a nuż kogoś zainspiruje!

Michał Pol, Londyn

Finał: pchnięcie kulą (F56/57)

  1. Thiago Paulino Santos (Brazylia) 14,31 m
  2. Guoashan Wu (Chiny) 13,91 m
  3. Janusz Rokicki (Polska) 13,76 m