17-letni Łukasz Czarnecki to najmłodszy zawodnik w polskiej kadrze na MŚ #ParaAthleics. Ma szanse na medal w konkursie rzutu oszczepem, choć wystąpi… ze złamaną i zadrutowaną ręką. Trener Zbigniew Lewkowicz opowiada jak formuje przyszłego paraolimpijczyka
Łukasz startuje w kategorii osób po dziecięcym porażenie mózgowym. Jest najmłodszym zawodnikiem w 51-osobowej polskiej ekipie na MŚ w lekkiej atletyce osób niepełnosprawnych London 2017 i zarazem największym pechowcem. Mało brakowało, a w ogóle by do Londynu nie przyjechał. Na majowym zgrupowaniu w Bydgoszczy uszkodził mięsień dwugłowy uda. Ledwo fizjoterapeuci postawili go na nogi, a na kolejnym obozie w Słupsku upadł w czasie treningu wielobojowego i złamał prawą rękę. Szczęście w nieszczęściu, że nie tę, którą wykonuje rzuty.
– W szpitalu okazało się, że nie ma przemieszczenia, że to raczej tzw „złamanie zielonej gałązki”. Ale lekarze i tak musieli dokonać drutowania, bo to ręka spastyczna po porażeniu, trzeba ją było stabilnie złożyć – opowiada trener koordynator lekkoatletycznej reprezentacji Polski, Zbigniew Lewkowicz.
Sztab miał trzy dni na decyzję, czy wycofać Łukasza z MŚ, ale byłby to wielki zawód i dla niego i dla wszystkich. Zasłużył sobie na wyjazd – na mistrzostwach Polski w Białymstoku zdobył złoty medal i osiągnął niezbędne minimum na wyjazd, w światowym rankingu seniorów zajmuje trzecie miejsce.
– Zdjęcie wykazało, że wszystko jest dobrze złożone, wspólnie z rodzicami podjęliśmy decyzję, żeby jechał. Wystartuje, ale wynik ma dla mnie drugorzędne znaczenie. Zależy mi, żeby Łukasz oswoił się z presją wielkiej imprezy. Tłumem dopingujących kibiców, ogromem Stadionu Olimpijskiego, który robi wrażenie na każdym, kto stanie na bieżni. To bardzo silne przeżycie. Jestem zwolennikiem żeby zawodnicy jak najszybciej zderzali się z takimi bodźcami na wielkich imprezach. Doświadczenie jest bezcenne. Ostatnio na igrzyskach paraolimpijskich w Rio kilku debiutantów przytłamsiła presja, spalili się w niej i osiągnęło gorsze rezultaty niż by mogli. Chcę, żeby Łukasz do igrzysk paraolimpijskich w Tokio nabrał doświadczenia i nauczył radzić sobie z presją – tłumaczy Lewkowicz.
To ojciec zaprowadził Łukasza do Lewkowicza w klubie Start Gorzów, bo słyszał już o dokonaniach trenera, który wynalazł i wychował między innymi takich paraolimpijczyków jak Maciej Lepiato (dwukrotny złoty medalista igrzysk w skoku wzwyż), Bartek Tyszkowski (srebrny w Rio, wielokrotny mistrz i rekordzista świata w pchnięciu kulą) czy złoty medalista z Aten w kuli i dysku Tomasz Blatkiewicz. Ten ostatni również z niedowładem lewostronnym ręki i nogi po mózgowym porażeniu dziecięcym.
– Ojciec chciał, żeby syn się ruszał, zamiast tkwić w czterech ścianach i gapić się w ekran telewizora lub komputera. Łukasz był wtedy w szóstej klasie, a ja zazwyczaj zaczynam trenować dopiero gimnazjalistów. Ale przekonały mnie warunki fizyczne taty, który był wielkim, ponad dwumetrowym chłopem – opowiada Lewkowicz.
Na początku Łukasz dwa razy w tygodniu na treningi ogólnorozwojowe, żeby trener mógł się rozeznać, w jakiej dyscyplinie sprawdziłby się najlepiej. – To była raczej zabawa w sport. Jestem nauczycielem i wiedziałem, że gdybym od razu dał mu do ręki kulę, oszczep lub dysk, albo kazał biegać, młody szybko by się zniechęcił. Głownie graliśmy w kosza, trenowaliśmy skoczność, z czasem dołożyłem techniki rzutowe, bo zrozumiałem, że Łukasz to świetny materiał na dobrego zawodnika. Ma szybką rękę i szybki nadgarstek. Potrzeba mu tylko pracy nad koordynacją ruchową – mówi.
Nie ma pośpiechu, bo przy porażeniu mózgowym trzeba uważać na kręgosłup. W pewnym momencie, gdy Łukasz zaczął szybko rosnąć, Lewkowicz wraz z rodzicami podjęli decyzję o przerwaniu treningów na pół roku, żeby nie nadwyrężyć słabej chrząstki kolanowej, bo mogłaby pęknąć.
– Myślę, że Łukasz będzie kiedyś wysokiej klasy kulomiotem. Na razie trenujemy z 3 kg kulą, bo ta seniorska jest jeszcze za ciężka dla 17-latka, na razie skupiamy się na oszczepie, który wymaga za to dużo większej techniki – mówi Lewkowicz. I podkreśla zaangażowanie rodziców w modelowanie przyszłego mistrza. – Łukasz mi się przyznał, że przez pierwsze dwa lata treningi mu się nie podobały. Wolałby zostać w domu i grać na komputerze, ale ojciec przywoził go z żelazną konsekwencją. Nie było zmiłuj. Aż przyszły pierwsze małe sukcesy i dziś już Łukasza nie trzeba namawiać na trening. Trzeba uważać, żeby z nim nie przesadził.
Michał Pol, Londyn
https://www.youtube.com/watch?v=7Zg2VfoSV7c