Dwa złote medale Kamila Otowskiego w parapływaniu i brąz Lecha Stoltmana w pchnięciu kulą – to dotychczasowe medalowe efekty zawodników PZSN Start na półmetku XVII Letnich Igrzysk Paralimpijskich w Paryżu.
Najpierw Kamil Otowski, dwukrotny mistrz świata z ubiegłego roku z Manchesteru, nie miał sobie równych w wyścigu na 100 m stylem grzbietowym w klasie S1.
– Ciężko mi uwierzyć w to, co się stało przed chwilą! Uwierzę dopiero, jak medal zawiśnie mi na szyi, na razie go nie mam. Niby byłem tu faworytem, jako podwójny mistrz świata, a jednak to był szok, kiedy zobaczyłem tablicę świetlną, swoje pierwsze miejsce i tak dużą przewagę – mówił tuż po wyjściu z basenu w efektownej pływalni Paris La Défense Arena.
Otowski, który na swoich pierwszych igrzyskach w Tokio zajął na tym dystansie szóste miejsce (choć wówczas w klasie S2), przyznał, że presja, jaką czuł, była ogromna.
– Chciałem potwierdzić swoją dominację na tym dystansie, ale wcale nie miałem pewności, że się uda. Igrzyska rządzą się swoimi prawami, wielokrotnie zdarzało się, że wielcy mistrzowie świata czy Europy nie wytrzymywali presji igrzysk. „Ścinało” ich po prostu i nie byli w stanie zdobyć tego upragnionego krążka. Niejeden się spalił, zachłysnął, zrobił falstart – mówił.
Kamil ZŁOTOwski
W drugiej swojej konkurencji, 50 m stylem grzbietowym (S1), Kamil był już spokojniejszy. Nie miał sobie równych i zdobył swoje drugie złoto.
– Moja trenerka z fizjoterapeutą sugerują mi, żebym zmienił nazwisko z Otowski na Złotowski. Muszę to rozważyć! – śmiał się po wyjściu z basenu Kamil.
Ale zaraz dodał, że drugie złoto było mu o wiele trudniej wywalczyć niż to pierwsze na 100 m dwa dni wcześniej.
– To był chyba najcięższy wyścig w moim życiu. Dziś nie było tak pięknie jak na 100 m, kiedy odsadziłem całą stawkę na pierwszych 50 metrach. Popełniłem błąd, który kosztował mnie stratę kilku sekund. Przy wejściu do wody gdzieś mi się tam dostała kropelka i nie mogłem ustabilizować oddechu. Pierwsze myśli były takie, że nie wiem, czy zdołam wystartować. Cały mental uciekł. Na szczęście fizjoterapeuta Oskar zdołał mnie uspokoić – opowiadał Kamil.
Trzy czwarte miejsca Jacka Czecha
W trzecim i ostatnim w Paryżu swoim starcie, Kamil Otowski zajął siódme miejsce na dystansie 200 m stylem dowolnym, ale w klasie S2. Przy okazji wynikiem 4.41,79 pobił rekord paralimpijski w swojej klasie S1.
Płynący w tym samym wyścigu Jacek Czech (S2) po raz trzeci w Paryżu zajął czwarte miejsce. Wcześniej na tej najbardziej nielubianej przez sportowców pozycji ukończył dystanse 100 i 50 m stylem grzbietowym.
Na siódmej pozycji finiszowała w finale dystansu 100 m motylkiem (S13) Joanna Mendak, dla której są to szóste igrzyska. Z siódmym czasem awansował do finału 100 m stylem dowolnym (S10) Alan Ogorzałek. W finale – choć poprawił swój czas z eliminacji – zajął miejsce ósme.
Do finałów w pierwszej części igrzysk nie udało się awansować:
- Zuzannie Boruszewskiej, która na dystansie 100 m stylem klasycznym (SB9) osiągnęła dziewiąty czas eliminacji,
- Alanowi Ogorzałkowi, który w eliminacjach na 50 m stylem dowolnym (S10) był 11.,
- Krzysztofowi Lechniakowi, który na 50 m stylem grzbietowym (S3) w eliminacjach także był 11.,
- Michałowi Golusowi, który start w eliminacjach 200 m stylem zmiennym (SB8) ukończył na 13. miejscu,
- Joannie Mendak, która także na miejscu 13. finiszowała w eliminacjach na dystansie 50 m stylem dowolnym (S13).
Trzeci brąz Stoltmana
Lech Stoltman zdobył swój trzeci i przy okazji 800. medal w historii startów Polaków w letnich i zimowych igrzyskach paralimpijskich. Zajął w Paryżu trzecie miejsce w konkursie pchnięcia kulą (F55). Tak samo, jak w Rio i Tokio.
– Lubię brąz. To mój trzeci taki medal. Lepszy brąz niż brak medalu – mówił z uśmiechem.
Najlepszą odległość (10,90 m) Polak uzyskał w drugiej próbie. Ta jednak już po konkursie została unieważniona i ostatecznie najlepszym pchnięciem Polaka było to na 11,81 m z pierwszej próby.
O tym jednak w czasie konkursu Stoltman nie mógł wiedzieć, długo więc musiał po swoich próbach oglądać występy rywali i czekać na ich pchnięcia. A ich rezultaty były naprawdę blisko. Irańczyk Zafar Zaker pchnął 11,88 m i choć tuż po zakończeniu konkursu był za Polakiem, zajął ostatecznie drugie miejsce, a zawsze groźny Brazylijczyk Wallace Santos, mistrz z Tokio – 11,68 m. Tuż po konkursie srebrny medal był w rękach Serba Nebojšy Duricia, który w najlepszej próbie pchnął kulę na odległość 11,98 m, zawodnik został jednak ostatecznie zdyskwalifikowany.
– Chyba nigdy mi tak serce nie biło. Patrzyłem na każdego zawodnika i bałem się, że mnie przerzuci – przyznał Stoltman.
Wygrał wynikiem 12,40 m Bułgar Rużdi Rużdi. Siódmy, z wynikiem 11,18 m, był Damian Ligęza.
Złoto odebrane
Tego samego dnia dramatyczny przebieg miał konkurs rzutu maczugą (F32). Róża Kozakowska już w pierwszej próbie uzyskała odległość 31,30 m, o ponad 2,5 m bijąc własny rekord świata. Rywalki nie znalazły na to odpowiedzi i tuż po zakończeniu konkursu wydawało się, że nasza reprezentantka obroniła wywalczony w Tokio tytuł mistrzyni paralimpijskiej. Dodatkowo, Polka przypłaciła ten wynik poważną kontuzją barku i ostatecznie oddała jedynie dwa rzuty. Uraz okazał się na tyle poważny, że nasza zawodniczka musiała wycofać się z zaplanowanego na 4 września konkursu pchnięcia kulą.
Niestety, późnym wieczorem wpłynął protest rywali, kwestionujący rozmiar poduszki pod głową Róży Kozakowskiej. Został uznany, w efekcie czego nasza zawodniczka została zdyskwalifikowana. Polska ekipa niezwłocznie odwołała się od tej decyzji. Posiedzenie komisji odwoławczej odbyło się następnego dnia. Po 2,5-godzinnych obradach dyskwalifikację podtrzymano.
– Ja przyjmuję tę kontuzję i dyskwalifikację na klatę. Nie złamie mnie to. Oczywiście, jestem potwornie rozczarowana, ale też zadowolona z wyniku, bo rzuciłam najdalej, pobiłam rekord świata, dałam z siebie wszystko – mówiła dzień później Róża Kozakowska.
Po dniu odpoczynku patrzyła na to wszystko zupełnie inaczej.
– Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Ja czuję się po tym wszystkim jeszcze silniejsza i jeszcze bardziej zmotywowana. Na pewno nie utracę ducha walki w życiu ani w sporcie! Niech o to nikt się nie martwi – zapewniała. – Pomyślałam, że Bóg poddał mnie próbie: medal czy wiara. Straciłam medal, ale to tylko kawałek żelaza, wiara we mnie zostaje. Ktoś inny może by się załamał, wyklinał. Ja przyjmuję wszystko ze spokojem. To jest mój krzyż, który niosę. Ból też mnie nie zabije, bo ja już w życiu tyle bólu doznałam i przeżyłam, więc i teraz sobie poradzę.
Medal na kilka godzin
Przez kilka godzin Bartosz Górczak miał brąz w pchnięciu kulą (F53), gdy zdyskwalifikowany został Giga Oczchikidze, Gruzin, który wynikiem 9,66 m ustanowił nowy rekord świata. Rywale zarzucili mu nieprawidłową technikę pchnięcia. Gruzini odwołali się jednak i ostatecznie uznano, że Oczchikidze nie przekroczył przepisów w najlepszej ze swoich prób. Skoro zaś on zdobył złoty medal, to nasz zawodnik spadł z powrotem na czwarte miejsce, mimo pobicia rekordu życiowego wynikiem 8,41 m.
Czwarte miejsce zajęła również Faustyna Kotłowska. W konkursie rzutu dyskiem (F64) uzyskała odległość 39,89 m, jednak do medalu zabrakło jej 13 cm.
– Co za pech! Tak niewiele zabrakło do podium. Strasznie mnie boli, że tyle pracy, tyle wysiłku włożyłam w przygotowania do tego najważniejszego startu i zabrakło 13 centymetrów do pełnej radości – mówiła po konkursie.
Serducho na bieżni
Dwa razy piąte i szóste miejsca zajęły odpowiednio: Ingrid Renecka i Jagoda Kibil w finałach biegów na na 100 i 200 m (T35). 19-letnia Renecka wynikami 15,29 i 31,79 dwukrotnie ustanawiała rekordy życiowe.
– Jest bardzo fajnie, bardzo duże emocje, ja swoje serducho zostawiłam na tej bieżni paryskiej, jestem bardzo zadowolona. Bardzo ciężko pracowałam, żeby dzięki moim wynikom w tym sezonie dostać się na igrzyska, żeby być jak najwyżej w rankingach. Igrzyska w Paryżu są taką wisienką na torcie – powiedziała po drugim biegu 19-letnia Renecka.
Także piąte i szóste miejsca zajęli Rafał Rocki i Robert Jachimowicz w rzucie dyskiem (F52). Zabrakło niestety w konkursie mistrza tej konkurencji z Tokio, Piotra Kosewicza, któremu stan zdrowia nie pozwolił pojechać do Paryża.
Joanna Mazur wraz z przewodnikiem Michałem Stawickim zajęła szóste miejsce w finale biegu na 1500 m (T11).
– Miało nas tu nie być. Ostatni rok to moja walka z depresją. Więc choć pod względem wyniku to szóste miejsce nie jest sukcesem sportowym, to fakt, że przetrwaliśmy wspólnie tak trudny okres, to wielki sukces naszego zespołu – podkreślała na mecie zawodniczka ze łzami w oczach.
Dziewiąte miejsce w finale pchnięcia kulą (F37) zajął Jakub Mirosław. Uzyskana odległość 13,12 m pozwoliła wyprzedzić jedynie jednego rywala.
Dwa falstarty przerywały rozpoczęcie biegu eliminacyjnyego na 100 m (T47) z udziałem Michała Derusa. Gdy już udało się wystartować, nasz zawodnik ruszył bardzo mocno, niestety w drugiej części dystansu to rywale byli szybsi. Derus z czasem 10,92 zajął w całych eliminacjach dziewiąte miejsce i nie awansował do finału.
Dwa szóste miejsca
W parastrzelectwie nie udało się Szymonowi Sowińskiemu obronić srebrnego medalu z Tokio w konkurencji P3 pistolet sportowy 2 x 30 strzałów open na dystansie 25 m. W kwalifikacjach miał siódmy rezultat (571) i awansował do finału. Tam zajął szóste miejsce.
W pozostałych dotychczasowych konkurencjach nasi zawodnicy nie wchodzili do finałów.
- Emilia Babska zajęła 15. miejsce w kwalifikacjach konkurencji R2 karabin pneumatyczny stojąc kobiet na dystansie 10 m.
- Z kolei Szymon Sowiński w konkurencji P1 pistolet pneumatyczny mężczyzn na dystansie 10 m był w kwalifikacjach 14.
- Marek Dobrowolski wystartował w kwalifikacjach konkurencji R1 karabin pneumatyczny stojąc mężczyzn na dystansie 10 m. Z wynikiem 608,8 pkt. zajął 16. miejsce.
- W niedzielnych kwalifikacjach konkurencji R3 karabin pneumatyczny leżąc wystartowała Emilia Trześniowska. Z wynikiem 624,4 pkt. zajęła 34. miejsce.
W parawioślarstwie w finale A kat. PR2Mix2x wystartowała mieszana dwójka podwójna Jolanta Majka i Michał Gadowski. Zajęli szóste miejsce, powtarzając wynik z Rio i Tokio. Wygrali Brytyjczycy przed Chińczykami i parą z Izraela.